który zagadał do mnie tak: a pan nie był ostatnio na pielgrzymce z ojcem M. we Francji? (Pewnie widział w mediach) A byłem, to ja. I od słowa do słowa, wyszło na to, że ma 30 lat i do tej pory mieszkał z rodzicami jak ja, którzy go jak zrozumiałem kontrolowali i nie dawali się usamodzielnić i rozwijać. Dodatkowo rozstał się w wakacje z narzeczoną, która chwilę później na ślubie jego brata była z kimś innym. I wziął chłop sprawy w swoje ręce znalazł i dogadał jakieś mieszkanie w Krakowie, zapakował samochód wszystkim co mu było drogie i przydatne i wyruszył w podróż, niczym Chris McCandless. Wszystko za życie. Bo tylko człowiek wolny jest w stanie kochać. No ale, że w niedzielę wieczór żadnych hosteli w Krakowie już nie było. Przypomniał sobie o Czernej i naszym klasztorze, gdzie przenocował. Teraz będzie szukał pracy i jakiejś wspólnoty. I zaczyna nowe życie. Życzyłem mu wszystkiego najlepszego. Dobrze, że miał jeszcze na tyle schomikowanej odwagi/złości/buntu żeby na taki krok się szarpnąć. Czasem żeby zmienić cokolwiek, trzeba zmienić wszystko. Być może jeszcze się spotkamy.