Dorośli ludzie
nie znający dotyku drugiego człowieka, są ciągle obarczeni tym dziecięcym infantylizmem w tym względzie. Ciekawością, niepewnością, fascynacją dotyku. Nigdy np. nie fantazjowałem o współżyciu, tylko o trzymaniu kogoś za ręce dłużej niż 10 sekund. Albo o głaskaniu po policzku, albo o nieskrępowanym patrzeniu sobie w oczy. Wszystkie te nieprzeżyte w dzieciństwie elementarne doświadczenia musiałyby zaistnieć gdybym chciał mówić o wejściu z kimś w poważną relację. Tak jak pisał poeta:
Z jaką nieśmiałą obawą dotykaliśmy swoich rąk: skrzydeł egzotycznych ptaków.
Tak świeże były nasze ciała, tak czyste, ciała prawie dzieci.;
Kim, jak nie dziećmi byliśmy... niewinnymi, bardziej świętymi niż wszyscy święci.
Nasze błękitne oddechy, nasze źródlane oczy jeszcze nie tknięte szronem przerażenia.
Nasza czułość, delikatna jak nalot pyłku na śliwkach, czysta i krucha jak płatek lodu,
naiwna jak psiak.